Archiwum dla Czerwiec, 2013

Temat jest wątpliwej elegancji, nie ma co kryć. Ciekawość jednak nie wybiera i zamiast angażować myśli w dumnie brzmiące pytania natury egzystencjalnej zabiera się za tematy co najmniej kłopotliwe. Przyznać jednak muszę – usprawiedliwiając tym samym nietakt mojej ciekawości – że chodzi o kwestię, której wyjaśnienia nie oferuje nawet Google (wniosek wysnuwam po wstępnych poszukiwaniach).

Zatem mieszając elementy biologii, chemii, medycyny, psychologii oraz filozofii (nie mam pojęcia dlaczego, ale w dyskusję zawsze dobrze jest wpleść element filozoficzny, nawet jeśli nieco na wyrost) zadaję sobie pytanie:

Dlaczego cudze pierdy cuchną bardziej niż własne?

(W tym miejscu przyznać muszę, że miałem pewien problem z kalibracją nomenklatury i zanim padło na „pierd” chwilę poświęciłem na wybór właściwego słowa, jako że język ojczysty oferuje nad wyraz bogate słownictwo w tym zakresie, jednakże niezbyt dużo wzorców literackich, przez co ciężko doprawdy stwierdzić, które ze znanych określeń są mniej a które bardziej „naukowe”, które mniej czy bardziej eleganckie, które w końcu dopuszczalne w cywilizowanej dyskusji a które wręcz skandaliczne?). 

Rozkminkę tematu rozpocząłem – jak na rasowego badacza przystało – od podstaw teoretycznych. Wiem dzięki temu już, że za smród upraszczając nieco odpowiada chemia. Z tym, że jest to ta z chemii, która dzieje się w środku człowieka. Szybko prostujmy: nie wolno mylić tej chemii z tzw. „chemią uczuć” – faaar from this – jak stwierdził Mr. Walles w odpowiedzi na niestosowne niczym bąk w muzeum pytanie Butcha. Tu chodzi o normalną, poczciwą chemię, tę ze szkoły, z tabelą Mendelejewa, pipetą i filoetowym dymem nad szklaną tubą. Z taką różnicą, że w kiszkach.
Po szczegóły odsyłam za pośrednictwem np. wspomnianego już Googla do źródeł oczywistych. W uproszczeniu jednak: w procesie trawienia powstają gazy, których mieszanka po prostu śmierdzi.

I to jest w zasadzie proste.

Moja ciekawość natomiast uparła się, żeby pytać mnie i pytać: no dobrze, skoro te gazy są znane i znane jest to, że śmierdzą, to dlaczego ZAZWYCZAJ śmierdzą one jakoś bardziej jeśli są wyprodukowane przez osoby trzecie (a nawet drugie)?

Tu przyznaję mojej nietaktownej ciekawości rację – ki diabeł? Czyżby jakiś nie do końca zbadany mechanizm rządził składem tej mieszanki? Czy może to nasz mózg każe nam wykazywać się arcylokalnie patriotycznie wybiórczo własnym zmysłem zapachu?

Naprawdę bardzo, ale to bardzo ciekawi mnie i dręczy jednocześnie to pytanie. Jak na złość jednak nigdzie nie znajduję nawet poszlaki, ze już o rzeczowej analizie nie wspomnę. Mógłby przecież jakiś doktorant czy nawet magister popełnić w końcu jakąś pracę na ten temat. Ja rozumiem, że sprawa jest śmierdząca, ale nie takie rzeczy człowiekowi na studiach do głowy przychodziły i nie tylko nie pomniejszały one szacunku w towarzystwie ale wręcz bywały powodem do dumy (fakt, że częściej w gronie kolegów niż koleżanek). Co by nie mówić, jest to jakaś terra incognita, jakaś biała karta i wydaje się, że pole do popisu dla nauki. Czyż nie?

Z drugiej strony to rozumiem, bo rzeczywiście trudno mi sobie wyobrazić fazę eksperymentów…